Kto rządził Polską od śmierci króla
Batorego do wstąpienia na tron Stanisława Augusta? Król rzeczpospolitą
nie rządzi], bo władzy takiej nie miał. Sejm z Senatem nie rządził
również — Senat był taką sobie malowniczą ozdobą, a Sejm… Sejm zbierał
się co dwa lata na sześć tygodni. W tym czasie musiał on: przeprowadzić
kontrolę załatwić sprawy skarbowe, ustawodawcze, sądowe (zwłaszcza wydać
szereg wyroków karnych), administracyjne, wojskowe i do tyczące
polityki zagranicznej. Sądził więc i rządził, wydawał nowe zestawy i
potwierdzał szlachectwa… a wszystko to w ciągu sześciu tygodni raz na
dwa lata! Najczęściej jednak sejmy były zrywane.
Nie rządzili też Polską i urzędnicy —
wojewoda, kasztelan podstoli, miecznik, chorąży, koniuszy czy cześnik —
to były tylko tytuły. Nawet bez cienia władzy. Coś znaczył tylko
starosta ale i to wówczas, gdy miał do dyspozycji… własne chorągwie na
dworne, których… najczęściej używał do regulowania prywatnych
sąsiedzkich stosunków. Były też i sądy — grodzkie zwykłe, sądy
podkomorskie, doroczne trybunalskie. Niestety chaotyczne ustawodawstwo
umożliwiało pieniaczem ciągnąć procesy w nieskończoność. Żaden wyrok,
praktycznie biorąc nie był ostateczny, a gdyby i był… nie było
egzekucji! Egzekutorem był sam skarżący z gromadą przyjaciół. Gdy miał
dosyć sił, aby wyrok wykonać, nic czekał nigdy na wyrok, tylko czynił
sobie sprawiedliwość bez sądu i czekał na proces drugiej strony a gdy
był słaby, to i dziesięć wyroków nic mu nie mogło pomóc.
Nie król, nie Sejm z Senatem, nie Rada
Koronna z ministrów złożona, nie urzędnicy, nie wojsko wreszcie… Więc
któż ostatecznie rządził? Istnieje dosyć rozpowszechnione, acz z gruntu
mylne mniemanie, że przez te parę wieków rządziły Polską rody
możnowładców. Ale po kanclerzu Janie głową domu Zamoyskich był
„Sobiepan”, który siedząc w Zamościu facecje opowiadał… Po Michale
Czarnym był inny Radziwiłł, który na mozaizm przeszedł i kabałę
studiował w Amsterdamie, a później był i „Panie kochanku” kawalarz,
zawadiaka i wydmikufel, ale nie polityk. Po Jaremie przyszła kolej na
Michała Wiśniowieckiego, który nie tylko nie trząsł, jak ojciec połową
Polski, ale dlatego tylko został królem, nic trząsnąć niczym nie był w
stanie… Inaczej mówiąc, wówczas tylko rody możnowładne dochodziły do
rządów gdy stali na ich czele ludzie wyjątkowo silni i zdolni. A więc
znów: nie instytucja rodu… ale człowiek.
I teraz jesteśmy u sedna – Polską przez
ten cały czas rządził ludzie! Hetmani w niewoli, wróg okupuje miasta,
więc kasztelan czernihowski zbiera pułki i wojuje. Hetmanem zostaje
dopiero na łożu śmierci, i to tylko mak czyli polną buławę otrzymuje. A
ileż to razy wojsku przywodzi podskarbi, wojewoda czy podkanclerzy!
Zdarzało się i odwrotnie — hetman ratował zachwiane finanse, albo
kierował polityką zagraniczną… Społeczeństwo jest nie tylko liczbą, ale i
organizacją. Formy te organizacji mogą być bardzo rozmaite — bardziej
skomplikowane i prymitywniejsze, doskonalsze czyli bardziej
przystosowane do warunków i gorsze — ale bez organizacji nie ma
społeczeństwa. Nawet rewolucje nie są okresami bezorganizacyjnymi, gdy
jedna forma organizacyjna została przez dynamizm mas rozsadzona, a druga
ma się dopiero narodzić.
Przeciwnie są to okresy
dwuorganizacyjne, gdy powstała wcześniej organizacja rewolucyjna dąży do
usunięcia dawnej. Ale organizacja społeczna ma dwa oblicza — jedno
dostrzegalne już na pierwszy rzut oka, i drugie oblicze wewnętrzne.
Oblicz zewnętrzne — to instytucje czyli formy organizacyjne; wewnętrzne
zaś to suma instynktów społecznych, tkwiących w duszach mas. I tu
właśnie popełnia się często kapitalny i tragiczny błąd — zapomina się,
że oba te oblicza organizacji społecznej są ze sobą nierozerwalnie
związane. Instynkty społeczne, popularnie zwane cnotami obywatelskimi, w
pojęciu wielu ludzi, a często całych pokoleń i narodów są niezależne od
form organizacyjnych wewnętrznych — od instytucji. Tymczasem tam, gdzie
zanikają instytucje, zanikają i instynkty społeczne! Znacznie wolniej,
ale nieuchronnie. Przez pewien czas gdy już instytucje są w gruzach,
cnoty obywatelskie na gruncie tych instytucji wyrosłe, istnieją jeszcze i
działają — wydaje się wówczas, że instytucje są zbędne, skoro i bez
nich społeczeństwo bytuje jak gdyby samorzutnie. Jesteśmy u źródła
błędu, który gubił Rzeczpospolitą. W pewnym momencie przestały istnieć i
instytucje sądu i instytucje administracji i nawet instytucje wojska, a
mimo to istniało poczucie sprawiedliwości, ładu społecznego i
konieczności obrony granic. Stopniowo jednak cnoty te znikały, aż weszły
na Polskę ciemności „saskich ostatków” — czasy sobkowstwa, chaosu i… co
tu gadać, tchórzostwa! Szlachta brzęczała szablami, a mimo to
kilkudziesięciu pruskich czy moskiewskich jegrów wybierało rekruta,
więziło obywateli, rabowało… Ale instytucje społeczne mają nie tylko
znaczenie szkoły obywatelskiej, lecz i kośćca narodu, zastępując
poniekąd talent i siłę organizującą jednostek. Gdy w narodzie zjawia się
jednostka genialna typu Aleksandra Macedońskiego, Ludwika XI,
Kazimierza Wielkiego, Napoleona, Mussoliniego czy Hitlera, zastępuje ona
instytucje genialną improwizacją organizacyjną, ale śmierć takiej
jednostki — o ile przed tym nie zdołała stworzyć instytucji – kończy się
tragicznie — twór się rozpada! Natomiast narody, szanujące instytucje
społeczne nawet bez wielkich jednostek rozwijają się i robią dziejową
karierę.
Trzeba być człowiekiem nieprzeciętnie
dolnym, aby z bandy zrobić oddział wojska, kierować nim i wygrywać
bitwy; ale przeciętny nawet generał z przeciętną, wiedzą fachową, jeśli
ma do dyspozycji dobrze wyszkolony i zdyscyplinowany korpus, zdoła
zadowalająco spełnić swe zadanie. Przeciętny ten człowiek na pewno
popełni szereg błędów, lecz jeśli będzie miał do czynienia z
inteligentnymi a zwłaszcza zdyscyplinowanymi podwładnymi, na pewno da
jakoś radę.
Od Batorego do rozbiorów Rzeczpospolita
pogardzała instytucjami, jako więzami dla Polaków zbędnymi. Po
rozbiorach własnych instytucji już nie mieliśmy, co więcej każda
instytucja zaborców skierowana była przeciwko Polsce. Policja czy
szkoła, wojsko czy administracja — wszystko to należało zwalczać i
sabotować. Tak upłynęło bez mała sto pięćdziesiąt lat… A później dopiero
przyszła Polska jako państwo z własnymi instytucjami. Niestety
przygniatająca większość Polaków wolność pojmowała jako… negliżowanie
instytucji — pierwszym prawem stało się… prawo krytyki wszystkiego i
wszystkich. Każdy poseł był suwerenem, każdy obywatel kontrolerem, a
każdy urzędnik sobiepanem. Tyle się mówi o przedmajowym partyjnictwie,
ale to nawet jest niesłuszne — nie istniała i partyjna dyscyplina. Wódz
partii póty był szanowany, dopóki nie rządził członkami — z chwilą, gdy
zaczął wymagać posłuchu… zaczynały się secesje. Widzimy więc, że nic się
zasadniczo w polskim charakterze nie zmieniło, jeśli chodzi o nasz
stosunek do instytucji — lekceważymy je nadal. Nadal głęboko wierzymy w
człowieka — gdy zajdzie tego konieczna potrzeba, potrafi my przecie
zdobyć się na bohaterstwo i poświęcenie… Tak się pocieszamy, a tymczasem
trzeba sobie powiedzieć otwarcie, że aczkolwiek bohaterstwo i
poświęcenie musi cechować każdy wielki naród, tylko systematyczna,
dobrze zorganizowana praca i trwałe powiązanie narodu w jedną całość za
pomocą szeregu szanowanych instytucji stanowi podwalinę narodowej
potęgi.
Przewrót majowy był dalszą konsekwencją
istniejącego stanu rzeczy. Tam, gdzie instytucje — praktycznie biorąc —
prawie żadnej roli nie odgrywały, gdzie nie istniała żadna władza,
musiał przyjść inny system rządów, dyktatura. I teraz rzecz
najcharakterystyczniejsza — pomajowa dyktatura miała oblicze wybitnie
polskie. Nie były to monopartyjne rządy zwycięskiej grupy — nie było
zatem dyktatury jakiejś, ad hoc zalegalizowanej instytucji, ale moralna
dyktatura człowieka. Jedni go uwielbiali, inni się go bali — ale zarówno
strach jak i szacunek odnosił się nie do instytucji, a do człowieka.
Marszałek Piłsudski umarł — umarł człowiek, odgrywający faktyczną rolę
znacznie większą, niż to formalnie było związane z funkcją marszałka i
ministra spraw wojskowych… W całej Polsce rozlegają się głosy
,,poszukiwaczy autorytetu” — oczywiście autorytetu człowieka. Nikomu nie
przychodzi na myśl, że trzeba w duszy narodu budować autorytet
instytucji!
Na tle tego smutnego obrazu jaskrawo
odcina się młoda generacja nacjonalistyczna. Po raz pierwszy od lat
niemal pięciuset zjawiła się grupa ludzi, którzy zaczęli szanować
instytucję – grupą tą był Obóz Wielkiej Polski. Młodzież instynktownie
zrozumiała, że tą dawną drogą Polska daleko nie zajdzie, że trzeba
budować Wielką Polskę na nowych zrębach instytucjonizmu. Konflikt
pomiędzy obozem legionowym, a młodzieżą nacjonalistyczną był znacznie
głębszy, niż się to zdawało — był to konflikt instytucjonistów z
wyznawcami autorytetu osobistego. Można tu zrobić zarzut, że przecież
OWP miało swój autorytet personalny w osobie Romana Dmowskiego, a obóz
legionowy był zorganizowany, miał zatem swe instytucje. Samo życie
dowiodło, że zarzut taki byłby niesłuszny — młodzież nacjonalistyczna,
gdy doszło do konfliktu pomiędzy człowiekiem-autorytetem a instytucją,
oddzieliła instytucją od człowieka. Natomiast obóz legionowy od razu
rozsypał się, gdy człowieka-autorytetu zabrakło…
Dziś ruch narodowo-radykalny wysuwa
koncepcję Politycznej Organizacji Narodu, podczas gdy wszelkie pozostałe
ugrupowania polityczne wołają o… nowe wybory, czyli domagają się nowej
orgii chaosu! Różnica aż nazbyt widoczna — tylko ruch narodowo-radykalny
stanowi oblicze nowej Polski, reszta ugrupowań bez względu na ich
program, to szczątki dawnego bałaganu.
Na zakończenie musimy zwrócić uwagę na
jeszcze jeden fakt — instytucjonizm narastającego polskiego młodego
nacjonalizmu byłby nierealną koncepcją, pobożnym życzeniem, gdyby
wypływał tylko z koncepcji programowych. Jest na szczęście inaczej —
członkowie OWP instytucjonizm mieli w nerwach. Poszanowanie instytucji
jako takiej, poczucie hierarchii, podporządkowanie się kierownikom
wypływało nie z faktu obsadzenia stanowiska przez taką lub inną
jednostkę, ale z posłuszeństwa wobec stanowiska kierownika. Wszystkie te
objawy instytucjonizmu wyrosły same z praktyki organizacyjnej, z
zamiłowania młodych do porządku i dyscypliny. I to właśnie jest
decydujące.
Ruch narodowo- radykalny jest
kontynuacją OWP nie tylko historyczną, ale i istotną. Tu panuje ten sam
duch. Koncepcja dyscypliny i przyszłej Organizacji Politycznej Narodu
nie zostały wykombinowane jako pożądana innowacja — to jest
sformułowanie tendencji tkwiących w młodym polskim pokoleniu. Wreszcie
odwraca się karta dziejów — nowoczesny ruch nacjonalistyczny jest końcem
staropolskiego „jakoś to będzie” i „w Polsce każdy jak sam chce”.
Oczywiście przeciwnicy zaraz zrobią nam zarzut: — A jednak macie wodza!
Macie człowieka, choć tyle mówicie o instytucji! O instytucji mówimy,
instytucję szanujemy, a że mamy w dodatku i człowieka w którego wierzymy
— to szczęśliwy zbieg okoliczności. Wodza mamy nie dlatego, że chcemy
jakiegoś wodza mieć, ale dlatego, że go mamy.
Kazimierz Hałaburda
Pismo Narodowo-Radykalne „Falanga”, 1938.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz