czwartek, 4 czerwca 2020

Kazimierz Hałaburda: Ruch narodowo-radykalny to nowa Polska


FRONT REX: 81. rocznica powstania Obozu Narodowo-Radykalnego 

          Kto rządził Polską od śmierci króla Batorego do wstąpienia na tron Stanisława Augusta? Król rzeczpospolitą nie rządzi], bo władzy takiej nie miał. Sejm z Senatem nie rządził również — Senat był taką sobie malowniczą ozdobą, a Sejm… Sejm zbierał się co dwa lata na sześć tygodni. W tym czasie musiał on: przeprowadzić kontrolę załatwić sprawy skarbowe, ustawodawcze, sądowe (zwłaszcza wydać szereg wyroków karnych), administracyjne, wojskowe i do tyczące polityki zagranicznej. Sądził więc i rządził, wydawał nowe zestawy i potwierdzał szlachectwa… a wszystko to w ciągu sześciu tygodni raz na dwa lata! Najczęściej jednak sejmy były zrywane.

Nie rządzili też Polską i urzędnicy — wojewoda, kasztelan podstoli, miecznik, chorąży, koniuszy czy cześnik — to były tylko tytuły. Nawet bez cienia władzy. Coś znaczył tylko starosta ale i to wówczas, gdy miał do dyspozycji… własne chorągwie na dworne, których… najczęściej używał do regulowania prywatnych sąsiedzkich stosunków. Były też i sądy — grodzkie zwykłe, sądy podkomorskie, doroczne trybunalskie. Niestety chaotyczne ustawodawstwo umożliwiało pieniaczem ciągnąć procesy w nieskończoność. Żaden wyrok, praktycznie biorąc nie był ostateczny, a gdyby i był… nie było egzekucji! Egzekutorem był sam skarżący z gromadą przyjaciół. Gdy miał dosyć sił, aby wyrok wykonać, nic czekał nigdy na wyrok, tylko czynił sobie sprawiedliwość bez sądu i czekał na proces drugiej strony a gdy był słaby, to i dziesięć wyroków nic mu nie mogło pomóc.

Nie król, nie Sejm z Senatem, nie Rada Koronna z ministrów złożona, nie urzędnicy, nie wojsko wreszcie… Więc któż ostatecznie rządził? Istnieje dosyć rozpowszechnione, acz z gruntu mylne mniemanie, że przez te parę wieków rządziły Polską rody możnowładców. Ale po kanclerzu Janie głową domu Zamoyskich był „Sobiepan”, który siedząc w Zamościu facecje opowiadał… Po Michale Czarnym był inny Radziwiłł, który na mozaizm przeszedł i kabałę studiował w Amsterdamie, a później był i „Panie kochanku” kawalarz, zawadiaka i wydmikufel, ale nie polityk. Po Jaremie przyszła kolej na Michała Wiśniowieckiego, który nie tylko nie trząsł, jak ojciec połową Polski, ale dlatego tylko został królem, nic trząsnąć niczym nie był w stanie… Inaczej mówiąc, wówczas tylko rody możnowładne dochodziły do rządów gdy stali na ich czele ludzie wyjątkowo silni i zdolni. A więc znów: nie instytucja rodu… ale człowiek.

I teraz jesteśmy u sedna – Polską przez ten cały czas rządził ludzie! Hetmani w niewoli, wróg okupuje miasta, więc kasztelan czernihowski zbiera pułki i wojuje. Hetmanem zostaje dopiero na łożu śmierci, i to tylko mak czyli polną buławę otrzymuje. A ileż to razy wojsku przywodzi podskarbi, wojewoda czy podkanclerzy! Zdarzało się i odwrotnie — hetman ratował zachwiane finanse, albo kierował polityką zagraniczną… Społeczeństwo jest nie tylko liczbą, ale i organizacją. Formy te organizacji mogą być bardzo rozmaite — bardziej skomplikowane i prymitywniejsze, doskonalsze czyli bardziej przystosowane do warunków i gorsze — ale bez organizacji nie ma społeczeństwa. Nawet rewolucje nie są okresami bezorganizacyjnymi, gdy jedna forma organizacyjna została przez dynamizm mas rozsadzona, a druga ma się dopiero narodzić.

Przeciwnie są to okresy dwuorganizacyjne, gdy powstała wcześniej organizacja rewolucyjna dąży do usunięcia dawnej. Ale organizacja społeczna ma dwa oblicza — jedno dostrzegalne już na pierwszy rzut oka, i drugie oblicze wewnętrzne. Oblicz zewnętrzne — to instytucje czyli formy organizacyjne; wewnętrzne zaś to suma instynktów społecznych, tkwiących w duszach mas. I tu właśnie popełnia się często kapitalny i tragiczny błąd — zapomina się, że oba te oblicza organizacji społecznej są ze sobą nierozerwalnie związane. Instynkty społeczne, popularnie zwane cnotami obywatelskimi, w pojęciu wielu ludzi, a często całych pokoleń i narodów są niezależne od form organizacyjnych wewnętrznych — od instytucji. Tymczasem tam, gdzie zanikają instytucje, zanikają i instynkty społeczne! Znacznie wolniej, ale nieuchronnie. Przez pewien czas gdy już instytucje są w gruzach, cnoty obywatelskie na gruncie tych instytucji wyrosłe, istnieją jeszcze i działają — wydaje się wówczas, że instytucje są zbędne, skoro i bez nich społeczeństwo bytuje jak gdyby samorzutnie. Jesteśmy u źródła błędu, który gubił Rzeczpospolitą. W pewnym momencie przestały istnieć i instytucje sądu i instytucje administracji i nawet instytucje wojska, a mimo to istniało poczucie sprawiedliwości, ładu społecznego i konieczności obrony granic. Stopniowo jednak cnoty te znikały, aż weszły na Polskę ciemności „saskich ostatków” — czasy sobkowstwa, chaosu i… co tu gadać, tchórzostwa! Szlachta brzęczała szablami, a mimo to kilkudziesięciu pruskich czy moskiewskich jegrów wybierało rekruta, więziło obywateli, rabowało… Ale instytucje społeczne mają nie tylko znaczenie szkoły obywatelskiej, lecz i kośćca narodu, zastępując poniekąd talent i siłę organizującą jednostek. Gdy w narodzie zjawia się jednostka genialna typu Aleksandra Macedońskiego, Ludwika XI, Kazimierza Wielkiego, Napoleona, Mussoliniego czy Hitlera, zastępuje ona instytucje genialną improwizacją organizacyjną, ale śmierć takiej jednostki — o ile przed tym nie zdołała stworzyć instytucji – kończy się tragicznie — twór się rozpada! Natomiast narody, szanujące instytucje społeczne nawet bez wielkich jednostek rozwijają się i robią dziejową karierę.

Trzeba być człowiekiem nieprzeciętnie dolnym, aby z bandy zrobić oddział wojska, kierować nim i wygrywać bitwy; ale przeciętny nawet generał z przeciętną, wiedzą fachową, jeśli ma do dyspozycji dobrze wyszkolony i zdyscyplinowany korpus, zdoła zadowalająco spełnić swe zadanie. Przeciętny ten człowiek na pewno popełni szereg błędów, lecz jeśli będzie miał do czynienia z inteligentnymi a zwłaszcza zdyscyplinowanymi podwładnymi, na pewno da jakoś radę.

Od Batorego do rozbiorów Rzeczpospolita pogardzała instytucjami, jako więzami dla Polaków zbędnymi. Po rozbiorach własnych instytucji już nie mieliśmy, co więcej każda instytucja zaborców skierowana była przeciwko Polsce. Policja czy szkoła, wojsko czy administracja — wszystko to należało zwalczać i sabotować. Tak upłynęło bez mała sto pięćdziesiąt lat… A później dopiero przyszła Polska jako państwo z własnymi instytucjami. Niestety przygniatająca większość Polaków wolność pojmowała jako… negliżowanie instytucji — pierwszym prawem stało się… prawo krytyki wszystkiego i wszystkich. Każdy poseł był suwerenem, każdy obywatel kontrolerem, a każdy urzędnik sobiepanem. Tyle się mówi o przedmajowym partyjnictwie, ale to nawet jest niesłuszne — nie istniała i partyjna dyscyplina. Wódz partii póty był szanowany, dopóki nie rządził członkami — z chwilą, gdy zaczął wymagać posłuchu… zaczynały się secesje. Widzimy więc, że nic się zasadniczo w polskim charakterze nie zmieniło, jeśli chodzi o nasz stosunek do instytucji — lekceważymy je nadal. Nadal głęboko wierzymy w człowieka — gdy zajdzie tego konieczna potrzeba, potrafi my przecie zdobyć się na bohaterstwo i poświęcenie… Tak się pocieszamy, a tymczasem trzeba sobie powiedzieć otwarcie, że aczkolwiek bohaterstwo i poświęcenie musi cechować każdy wielki naród, tylko systematyczna, dobrze zorganizowana praca i trwałe powiązanie narodu w jedną całość za pomocą szeregu szanowanych instytucji stanowi podwalinę narodowej potęgi.

Przewrót majowy był dalszą konsekwencją istniejącego stanu rzeczy. Tam, gdzie instytucje — praktycznie biorąc — prawie żadnej roli nie odgrywały, gdzie nie istniała żadna władza, musiał przyjść inny system rządów, dyktatura. I teraz rzecz najcharakterystyczniejsza — pomajowa dyktatura miała oblicze wybitnie polskie. Nie były to monopartyjne rządy zwycięskiej grupy — nie było zatem dyktatury jakiejś, ad hoc zalegalizowanej instytucji, ale moralna dyktatura człowieka. Jedni go uwielbiali, inni się go bali — ale zarówno strach jak i szacunek odnosił się nie do instytucji, a do człowieka. Marszałek Piłsudski umarł — umarł człowiek, odgrywający faktyczną rolę znacznie większą, niż to formalnie było związane z funkcją marszałka i ministra spraw wojskowych… W całej Polsce rozlegają się głosy ,,poszukiwaczy autorytetu” — oczywiście autorytetu człowieka. Nikomu nie przychodzi na myśl, że trzeba w duszy narodu budować autorytet instytucji!

Na tle tego smutnego obrazu jaskrawo odcina się młoda generacja nacjonalistyczna. Po raz pierwszy od lat niemal pięciuset zjawiła się grupa ludzi, którzy zaczęli szanować instytucję – grupą tą był Obóz Wielkiej Polski. Młodzież instynktownie zrozumiała, że tą dawną drogą Polska daleko nie zajdzie, że trzeba budować Wielką Polskę na nowych zrębach instytucjonizmu. Konflikt pomiędzy obozem legionowym, a młodzieżą nacjonalistyczną był znacznie głębszy, niż się to zdawało — był to konflikt instytucjonistów z wyznawcami autorytetu osobistego. Można tu zrobić zarzut, że przecież OWP miało swój autorytet personalny w osobie Romana Dmowskiego, a obóz legionowy był zorganizowany, miał zatem swe instytucje. Samo życie dowiodło, że zarzut taki byłby niesłuszny — młodzież nacjonalistyczna, gdy doszło do konfliktu pomiędzy człowiekiem-autorytetem a instytucją, oddzieliła instytucją od człowieka. Natomiast obóz legionowy od razu rozsypał się, gdy człowieka-autorytetu zabrakło…

Dziś ruch narodowo-radykalny wysuwa koncepcję Politycznej Organizacji Narodu, podczas gdy wszelkie pozostałe ugrupowania polityczne wołają o… nowe wybory, czyli domagają się nowej orgii chaosu! Różnica aż nazbyt widoczna — tylko ruch narodowo-radykalny stanowi oblicze nowej Polski, reszta ugrupowań bez względu na ich program, to szczątki dawnego bałaganu.

Na zakończenie musimy zwrócić uwagę na jeszcze jeden fakt — instytucjonizm narastającego polskiego młodego nacjonalizmu byłby nierealną koncepcją, pobożnym życzeniem, gdyby wypływał tylko z koncepcji programowych. Jest na szczęście inaczej — członkowie OWP instytucjonizm mieli w nerwach. Poszanowanie instytucji jako takiej, poczucie hierarchii, podporządkowanie się kierownikom wypływało nie z faktu obsadzenia stanowiska przez taką lub inną jednostkę, ale z posłuszeństwa wobec stanowiska kierownika. Wszystkie te objawy instytucjonizmu wyrosły same z praktyki organizacyjnej, z zamiłowania młodych do porządku i dyscypliny. I to właśnie jest decydujące.

Ruch narodowo- radykalny jest kontynuacją OWP nie tylko historyczną, ale i istotną. Tu panuje ten sam duch. Koncepcja dyscypliny i przyszłej Organizacji Politycznej Narodu nie zostały wykombinowane jako pożądana innowacja — to jest sformułowanie tendencji tkwiących w młodym polskim pokoleniu. Wreszcie odwraca się karta dziejów — nowoczesny ruch nacjonalistyczny jest końcem staropolskiego „jakoś to będzie” i „w Polsce każdy jak sam chce”. Oczywiście przeciwnicy zaraz zrobią nam zarzut: — A jednak macie wodza! Macie człowieka, choć tyle mówicie o instytucji! O instytucji mówimy, instytucję szanujemy, a że mamy w dodatku i człowieka w którego wierzymy — to szczęśliwy zbieg okoliczności. Wodza mamy nie dlatego, że chcemy jakiegoś wodza mieć, ale dlatego, że go mamy.

Kazimierz Hałaburda
Pismo Narodowo-Radykalne „Falanga”, 1938.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz